sobota, 23 listopada 2013

Stara maszyna SINGER? To jest passe! Weź stary rower! :)





Czy też tak macie, że znajdujecie w gazecie, czy internecie jakiś świetny pomysł wnętrzarski i zanim jeszcze zabierzecie się za realizację pomysłu (bo przecież wszystko musi nabrać mocy prawnej w głowie i portfelu!), to już pół świata to ma i wy już nie chcecie mieć tak jak wszyscy i już wam to brzydnie??

Kurcze.. Mam tak z paletami, (meblami z palet) i z maszynami typu Signer przerabianymi na stoliki.
Na palety powoli odnajduję już antidotum i coraz częściej w głowie pojawiają się nowe pomysły, użycia ich w moich niecnych planach... ale do Signerów już się chyba nie przekonam.. Chociaż wypadałoby, bo gdzieś taka się wala i czeka na obróbkę wstępną.. a i miejsce na nią jest przeznaczone właśnie w wiatrołapie..
Jeżeli jednak zdecyduję się na Signera, to tylko w takiej stylizacji
biel + drewno, jak na zdjęciu po prawej.


Póki co spodobał mi się pewien pomysł, ale to akurat w łazienkowej aranżacji.. Aż tak odważna nie jestem.. stary rower mogę co najwyżej wykorzystać jako kwietnik przed domem, ale i tak muszę wam pokazać to cudo :)

TADAM!! Prawda że śmieszne? :)





A tutaj już rower kwietnik :)
Choć nie do końca tak go sobie wyobrażam - gdyby nie koła, to wcale nie widać, że to rower.


Na koniec kilka trików, które miałam okazję wypróbować dzisiejszego dnia.. Jako że od 2 dni zmagam się z moimi przeklętymi zatokami i wynalazłam cudowny lek, który stawia mnie na nogi i z każdą minutą czuję się lepiej.. przedstawiam wam moje kochane PIGWĘ! Dostałam od cioci słoik pigwy zasypanej cukrem i zalanej spirytusem (nie, nie czeskim :) )
Wystarczyła jedna herbata z łyżką tej cudownej mikstury i już czuję jak wszystko spływa mi z zatok.. Niezbyt miłe odczucia, bo ropa najchętniej spływa gardłem i mnie przydusza, ale jakoś daję radę.. Myślę, że przed snem wypiję jeszcze jedno takie cudo i jutro mam być jak nowo narodzona. Podobno.

A że dziś sobota, to i posprzątać trzeba było, tak nieco bardziej generalnie niż na co dzień i zabrałam się w końcu za nasz materac..
Od dłuższego czasu, po przespanej nocy, w naszym pokoju śmierdzi jak w jakiejś stodole.. Prałam, sprzątałam, wietrzyłam i prałam i sprzątałam i wietrzyłam.. i pomagało na 1-2 dni i znowu smród..

Mąż się z nocy mocno poci więc pościel prać muszę częściej niż przeciętna kura domowa, a kołdry wietrzymy prawie codziennie jeśli tylko nie pada deszcz i nie zacina nam na taras.. Dalej nic..

Dziś postanowiłam wykorzystać dawno zasłyszany sposób z sodą i wodą utlenioną.
2 buteleczki dowy utlenionej + jedno opakowanie sody oczyszczonej mieszamy ze sobą.. najlepiej zrobić to w przezroczystym dzbanku z dziubkiem, by było w nim widać czy soda dobrze się rozpuściła BO... następnie trzeba przelać roztwór do butelki ze spryskiwaczem.. Ja, że taka inteligentna jestem, to rozrobiłam sobie wszystko sprytnie już w butelce i oczywiście zapchałam spryskiwacz nie rozpuszczoną do końca sodą i już jest do wyrzucenia. Musiałam kombinować drugą butelkę.. Tak więc jak już popełnisz mój błąd, zapchasz spryskiwacz, zmądrzejesz, znajdziesz drugą butelkę i zrobisz wszystko jak należy... :) Następnie trzeba spryskać dosyć obficie materac i odczekać około 3 godziny, po czym odkurzyć go... Efekt wybielenia i odświeżenia różnych dziwnych plam jest zauważalny i już mogę go potwierdzić.. Czy brzydkie zapachy zostały zniwelowane.. Powiem wam za jakiś tydzień..
Póki co idę poeksperymentować i spróbować wyprać jedną kołdrę.. mam nadzieję, ze nie zerwie mi bębna w pralce.. jeśli będzie wszystko ok, to piorę  drugą i poduchy.. i przez kilka dni będziemy spać pod kocem.. trudno.. Ja w tym smrodzie już nie mogę..!
Buziaki.

1 komentarz: